Fontanny raju
Z każdym rokiem korona ciążyła mu coraz bardziej. Gdy czcigodny Bodhidharma Mahanayake Thero nałożył ją po raz pierwszy na skronie,zdumiony był lekkością tego symbolu godności. Jak niechętnie go wówczas przyjmował! Teraz, po dwudziestu latach, król Kalidasa korzystał z każdej stwarzanej przez dworską etykietę okazji, by odkładać na bok wysadzaną klejnotami złotą obręcz. Okazji tych miał zresztą całkiem sporo. Z rzadka tylko zdarzało się, że jakiś wysłannik czy petent prosił o posłuchanie. Mało kto docierał na smagany wiatrami wierzchołek, gdzie wzniesiono skalną fortecę większość podróżników zdążających do Yakkagali cofała się w ostatniej chwili, tużprzed stromym podejściem przez paszczę zastygłego w gotowości do skoku kamiennego lwa. Stary król mógłby równie dobrze nigdy nie zasiadać na swym podniebnym tronie. Któregoś dnia będzie zresztą zbyt słaby, by wdrapać się do własnego pałacu, oczywiście o ile liczni wrogowie dadzą mu poznać trudy starczego zniedołężnienia. Owi wrogowie zbierali już siły. Król spojrzał na północ, skąd miała nadciągnąć armia jego przyrodniego brata pragnącego objąć skąpany w świeżej krwi tron Taprobane. Zagrożenie było wciąż odległe, oddzielone smaganym monsunowymi deszczami morzem, jednak istniało. Król z zadowoleniem przyjął do wiadomości, że zarówno szpiegowie, którym ufał, jak i astrologowie, nie zawsze godni wiary, w tym wypadku doszli do identycznych wniosków.