2012.03.22// D. Pęgiel
Zdaniem "Naszego Dziennika" tuż po katastrofie polskiego tupolewa pod Smoleńskiem Rosjanie zagłuszali rozmowy telefoniczne. Gazeta przytacza obszerny wywiad z podpułkownikem Krzysztofem Dacewiczem - funkcjonariuszem Biura Ochrony Rządu, który 10 kwietnia 2010 roku przebywał w Smoleńsku.
Dacewicz opowiedział "Naszemu Dziennikowi" o kulisach wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu i przedstawił w jaki sposób dowiedział się o katastrofie. -
Podeszła do mnie w Katyniu polskadziennikarka, która zwróciła się do mnie z pytaniem, czy słyszałem, że samolot z prezydentem ma jakieś kłopoty. Odpowiedziałem, że nic nie wiem, nie słyszałem, ale zaraz pójdę i postaram się czegoś więcej dowiedzieć. Poszedłem od razu do pana ministra Jacka Sasina i mówię: "Panie ministrze, czy pan coś wie na temat jakichś problemów z samolotem?". Odpowiedział: "Pan też coś słyszał? Ja też coś słyszałem, ale nie znam szczegółów". Wtedy próbowaliśmy wykonywać telefony – oznajmił funkcjonariusz BOR.
Miejsce katastrofy polskiego Tu-154M
-
Po katastrofie próbował się z nami połączyć kierowcaambasadora Gerard K., który był na płycie lotniska. Ale żaden z telefonów nie dzwonił. Dopiero po paru minutach K. dodzwonił się do swojej żony, która też z nami była w Katyniu, i poinformował ją o katastrofie, a ona nam tę informację przekazała - stwierdził Dacewicz w rozmowie z "Naszym Dziennikiem".
Członek BOR nie wie dlaczego Rosjanie zakłócali łączność telefoniczną. -
Każdy z nas był wyposażony w telefon służbowy i do żadnego z nas Gerard się nie dodzwonił. Gdy po relacji żony Gerarda powiadomiłem o tym co się stało ministra Sasina, poprosiliśmy o pilotaż milicyjnym radiowozem i pojechaliśmy na lotnisko - oznajmił.